Starałam się
odpowiadać Serafinowi zdawkowo, odpisywałam mu co jakieś dziesięć minut. On w
tym czasie zasypywał mnie mnóstwem wiadomości. Jednak kiedy nadszedł czas na
obiad, pożegnałam się i już potem nie włączałam facebooka, nawet mobilnie.
Antek
wreszcie wrócił do domu. Gdy siedzieliśmy wszyscy przy stole, miałam ochotę
ułożyć mu te sterczące na wszystkie strony, rude włosy.
Antonii był
moim bratem bliźniakiem, chociaż tak naprawdę nie istniało między nami żadne
podobieństwo, nie licząc odziedziczonego po ojcu kolorze włosów – rdzawo
rudych kudłów – oraz oczu po matce – piwnych, kocich ślepi. Często porównywano
nas do niesfornych kociaków, zwłaszcza wtedy, kiedy byliśmy mali i spędzaliśmy
czas na przynoszeniu do domu porzuconych kłębków futerka. Wciąż pamiętałam, jak
chowaliśmy je w garażu.
Antek
poszedł do szkoły do innego miasta, spełniając swoje ambicje o zostaniu
matematykiem. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego moją rodzinę tak bardzo pociągały
liczby. Mama księgowa, ojciec architekt psich bud, brat przyszły matematyk...
Tylko ja wolałam siedzieć w językach obcych.
— Babcia ma
zamiar kupić kolejnego psa — rzucił tata.
— Niedługo
nie wyrobi z tym, który jak się wabi — skomentował Antek, kręcąc głową z
dezaprobatą.
—
Przynajmniej nie jest samotna — stwierdziłam, wzruszając ramionami.
Wieczór
upłynął mi na nauce na kartkówkę z rosyjskiego, nawet kiedy kładłam się już
spać, przed oczami miałam słowa wypisane cyrylicą.
***
Do szkoły
weszłam jak zwykle dwadzieścia minut przed pierwszym dzwonkiem. Rude kłaki
związałam w kucyk, teraz już mokry od padającego śniegu. Nie nosiłam czapek, a
jednak kawałek od przystanku przejść musiałam.
W szatni
było już kilkoro zmoczonych osób, którzy podobnie jak ja nie przepadali za
czapkami i szalikami. Nie zostałam jednak razem z nimi; zmieniwszy buty
poczłapałam pod klasę.
Na
korytarzach już siedziało mnóstwo dzieciaków, bardziej lub mniej mokrych.
Wszyscy z kimś rozmawiali, nie zwracając na mnie żadnej uwagi.
Przysiadłam
sobie na ławce dość sporo oddalonej od najbliższej parki i w końcu wyjęłam
telefon, aby sprawdzić przeklętego facebooka.
Oczywiście
Serafin wysłał mi kilka wiadomości, jednakże postanowiłam je zignorować.
Przeglądałam sobie posty, aż nie usłyszałam krzyków dochodzących z męskiej
toalety.
Odwróciłam
wzrok w stronę zamkniętych drzwi, nie do końca wiedząc, co powinnam zrobić:
zostać na miejscu, uciec, czy może zainterweniować? Nie miałam jednak czasu na
wybór, ponieważ pomieszczenie opuścić zdenerwowany chłopiec. Miał zaciśniętą
szczękę i pięści. W przejściu stał nie kto inny, jak Serafin.
Mogłam iść
do pokoju nauczycielskiego i naskarżyć, jednak czy cokolwiek by to dało.
Ciemnowłosy
włożył do ust zapalonego papierosa i zaciągnął się, wychylając do tyłu, aby
koledzy mogli przybić mu piątkę. Jednodniowy zarost dodawał mu pazura, lecz
całość prezentowała się trochę upiornie, zwłaszcza w połączeniu z czarnymi
ubraniami.
Trójka
najniegrzeczniejszych chłopców wyszła ot tak, ale Serafin nawet nie zwrócił na
mnie uwagi. Siedziałam tak z uniesionymi brwiami, aż ostatni nie rzucił do
mnie:
— Cicho sza,
Kocurku.
Więc to byli
koledzy Serafina, z którymi siedział, kiedy miauknęłam.
Postanowiłam
się nimi nie przejmować, a mojemu nowemu „koledze" nie odpowiadać. Ani na
wiadomości, ani w rzeczywistości.
Trwałam w
tym planie aż do ostatniego dzwonka. Miałam jeszcze godzinę do autobusu,
postanowiłam poczekać w szkole, aby nie marznąć na przystanku. Wtedy też Czarna
Owca przypomniała sobie magicznie o moim istnieniu.
— Cześć,
Melka — przywitał się jakby nigdy nic, przysiadając obok mnie razem ze swoją
świtą. Śmierdział fajkami na kilometr. — Chcesz zapalić?
Odpowiedziałam
mu milczeniem, nawet nie obdarzając go spojrzeniem. Wcześniej on ignorował
mnie, teraz ja będę ignorować jego.
— Ej, jesteś
na mnie zła? Dlaczego? — Przysunął się jeszcze bliżej i dmuchnął we mnie dymem.
Nie
wytrzymałam. Odwróciłam się, wyrwałam mu papierosa z dłoni i nim zdążył wstać,
już biegłam do łazienki, aby go zgasić. Potem niedopałek wylądował w koszu.
— Co to
miało, kurwa, znaczyć?! — wrzasnął, stojąc przed drzwiami do toalety. Wyszłam,
zamknęłam je i wyminęłam go. — Odpowiedz mi, do jasnej cholery!
Serafin
pociągnął mnie za rękę z taką siłą, że stanęłam z nim twarzą w twarz, chociaż
nie chciałam. Jego ciemne oczy zabarwiła wściekłość.
— Halo, mowę
ci odebrało, czy nie rozumiesz po polsku? — Jego palce miażdżyły mój
nadgarstek.
— Śmierdzisz
— rzuciłam tylko, próbując się wyrwać. Szkoda, że na marne.
— Wiesz, co,
Melciu? Nie sądziłem, że będziesz miała taki cięty język. Może jednak trzeba
zwracać na ciebie większą uwagę?
— Daj mi
święty spokój! — Oswobodziłam się i spojrzałam mu w oczy. — Jeżeli chcesz się
ze mną zadawać, musisz...
— Właśnie o
to chodzi, że nic nie muszę. — Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął fajka
i znów włożył go sobie do ust. — Widzisz, mogę nawet palić na terenie szkoły, a
i tak nikt nie zwróci na to uwagi.
— Wszystko
się nagrywa. Mogę iść do dyrektora i cię udupić.
— Myślisz,
że zasięg tych kamer sięga w najdalsze zakamarki? — Parsknął śmiechem. Poczułam
za plecami obecność jego kolegów. — Jesteś trochę naiwna.
— Autobus mi
ucieknie — rzuciłam, odwracając się, by ruszyć dalej, ale drogę torowało mi
dwóch osiłków.
— Zrób jak
kotek, a puszczę cię wolno.
Przełknęłam
ślinę.
Dlaczego nie
mógł być po prostu nachalny tak jak wczoraj? Dlaczego udawał takiego
przymilnego? Dlaczego w to uwierzyłam?
Znałam
Serafina. Widziałam, jak zaciska pięści i bez litości raz za razem uderza w
twarz chłopaka, który odebrał mu dziewczynę. Gdy tamten się przewrócił, Gliński
wciąż nie dawał za wygraną. Najgorsze jednak było to, że nikt nie był w stanie
go powstrzymać. Wszystkich sparaliżował strach, czas jakby się zatrzymał.
Dopiero czwórka nauczycieli zdołała odciągnąć czarnowłosego od biednego,
pobitego chłopca. Ten niewinny jegomość wciąż leżał w śpiączce.
Serafin był
niebezpieczny. Jego maska słodkiego chłopca była tylko po to, bym zwróciła na
niego uwagę, bym wiedziała, że istnieje i że jeżeli będzie chciał, to sobie
mnie weźmie. Tylko czy aby na pewno chciałam brać udział w jego maskaradzie?
— Miau —
wyjęczałam, a koledzy Czarnej Owcy momentalnie zniknęli z mojego pola widzenia.
Pobiegłam
przed siebie tak szybko, jak jeszcze chyba nigdy.
***
W domu nie
chciałam z nikim rozmawiać. Zaczęłam zadawać się z chorym zboczeńcem,
popaprańcem. Nie, to on zaczął zadawać się ze mną. Ja chciałam tylko spokojnie
przejść przez życie.
Antek cicho
wślizgnął się do mojego pokoju, przysunął sobie krzesło i usiadł przed łóżkiem,
na którym leżałam, wpatrując się w sufit. Dziękowałam Bogu za weekend.
— Ej,
siostra, coś się stało? — zapytał troskliwie.
Chociaż
Antonii miewał dni wiecznego focha, zawsze mogłam na niego liczyć. Ponoć
bliźnięta czują, kiedy z drugim jest coś nie w porządku, Antek potrafił wyczuć,
gdy potrzebowałam otuchy.
— Czy jeżeli
ci powiem, że napalił się na mnie zboczony fetyszysta, będziesz w stanie mi
pomóc? — Spojrzałam w jego złotawe oczy.
— Nie
uwierzyłbym ci, zawsze trzymasz się z daleka od podobnych typków.
Zakryłam
twarz poduszką i głośno zajęczałam.
Wieczorem
jednak dostałam krótką wiadomość na facebooku o treści „przepraszam".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz